Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnął, aby przyszły stróż jego majątku hartował się i w tej wczesnej dobie życia przywykł do wszelkich zmian powietrza. Pies, którego powołaniem jest strzedz chaty przed złodziejami, powinien spędzać noce na podwórku i, o ile można, czuwać, to jest baczyć na każdego przechodnia, obszczekując go głośno, energicznie. Nie szkodzi bynajmniej, jeżeli pies taki, uniesiony namiętną dbałością o dobro gospodarza, dobiera się do łydek obcym ludziom, szarpie na nich sukmany i szarawary. To mu się pochwala.
Atoli nasz pies nie lubił deptać gołemi stopami po śniegu, lodzie i w ciągu zimy po całych dniach czatował tylko, aby wpaść do chałupy gospodarskiej, wleść tam pod komin, i wypocząć — używać zakazanych owoców.
— Widzicie go, jaki to delikat, psia jucha — wykrzykiwał nieraz gospodarz.
I, kopnąwszy Kwiatka potężnie nogą, wypędzał go co tchu z ciepłej izby.
Było tam u Sucharów każdemu zwierzęciu dobrze, tylko nie psu. W wygodnych, należycie opatrzonych stajniach zamieszkiwały konie i krowy; gdy drzwi otwarto, cieplutka para kłębami buchała z tego bydlęcego raju. Również i nierogacizna miała obok chaty porządny chlewik, suto wysłany słomą. Gospodarz i gospodyni zwracali na Kwiatka tem