Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie kotkę: przywarował naprzykład i posyłał ku niej wymowne figlarne spojrzenia, to znowu szczekał takim głosem, w którym wcale nie było złości. Nic nie pomagało; kotka, siedząc na wysokościach, mrużyła oczyma, zachowywała się arcyobojętnie.
Zaczepiał też Kwiatek prosięta, kury, ale i one nie miały chęci do zabawy. Chciał się zabawić z rzeczami nieżywemi i gdy raz znalazł na ziemi czapkę gospodarza, wziął ją w zęby, wlazł pod łóżko, szarpał, dziurawił. Oberwał za to kijem. Jednego razu zwróciła jego uwagę suto fałdowana spódnica na gospodyni, krzątającej się po izbie: fałdy w ruchu sprawiały wrażenie czegoś żywego. Przyczaił się Kwiatek i, kiedy Sucharowa wynosiła za próg szaflik pomyj, skoczył nagle, pochwycił zębami za brzeg spódnicy. Baba straszliwie zaklęła i wrzasnęła na psa, który, stropiony, chciał ujść, wpadł jej pod nogi i gospodyni padła jak długa. Oj, odebrał on za to plagi!
Różne takie przygody zniechęciły Kwiatka do figlów na własnych śmieciach, a przeto w sąsiedztwie o płot począł szukać rozrywki. Tam przecież była jego dobra, pobłażliwa matka. Tam się znajdowały swawolne, równie jak on naiwne, dzieci Nawrotowe. Niebawem jakoś w płocie pojawiła się dziura,