Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiepskie, i zaraz mi zechciał dokuczyć. Prowadzi on mię tam obces do jednego felciera i powieda: „Słuchaj-no ty, jak chcesz u mnie służyć, musisz się kóniecznie przebrać, a te wąsiska paskudne zgolić!“ — „Oo — źle!“ — myślę sobie i ozwę się do niego z pokorą: — „Jaśnie panie, dyć ta moja kapota jeszcze niczego, płaszcz jacy na pelerynie nieco wypłowiał, wąsy zaś moje bez mała pięćdziesiąt lat mają!...“ — „Taka moja wola! — krzyknął i zaczerwienił się ze złości. — Siadaj tu zaraz, bo cię powinni tak ogolić, jak ja przykazuję!“
Zdjął mię strach czegosik, ale nic; siadłem se tam na stołku, czekam, co dalej. Choć ón nie swojski ślachcic, zawdyć to pan, chleb daje, płaci, a ja przy nim — sługa, mizerak.
W te pędy przyskoczył śwarny jakiś chłopaczek i — trzask-prask — pędzlem mi galanto namydlił calusieńką gębę. No, dobrze, ja precz siedzę — cóżem miał robić? Jeno, kiejem już poczuł, co te moje siwe wąsiska chrzęszczą, nie przymierzający jak trzcina pod kosą, takem na żaden sposób nie mógł żałości w sobie strzymać. Jak też nie ryknę w niebogłosy, Panie święty, a łzy mi się z oczu siurczkiem puściły! Okrutnie się wi-