Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

takiego, co wąsy goli i w rękawicach na koźle siada. Ón niby będzie perfony pijał, nie gorzałkę! Niech ta pije, niech im wonia!
Trzydzieścim lat i sześć powoził swego starego hrabiego i dobrze było. Teraz mię zaś oto w kąt cisnęli, jak starą drapakę pomiotło, co się już na nic nie godzi. Niechże-ta, niechże-ta!
Ha, cóż nie mieli cisnąć, kiej hrabianka oto wyszła za ów-tego pana barana, czy jak mu tam. Pono on Miemiec, Frajcuz, czyli też inszy odmieniec, niektórzy pedaję, co jest wychrzta z prostych handlerzy. Cóż za dziwota, że taki chce na swoję modę syćko u nas poprzekabacać?
Ogromna pociecha z takiego pana, uśmiać się można, choć on ta ludziom dopieka i psoty im niemałe robi. To jedno mi dziwne, że stary hrabia, pan taki herny, a pozwala ónemu pokrace na różne cudaczne rzeczy: już mu pewnikiem spuścił pałac i całe dziedzictwo. Aż mi się we łbie przewraca z tego wszyćkiego. Oj strasznie mi się widzi opacznie słuchać, kiej ów-ten nowak rozkazy daje! Zawiozłem ja go był kiejsik do Kielc, to mi przez całą drogę dziesiętował: „Nie strzelaj z bicza!“ Nie mogłem wytrzymać, jakom nauczny, i strzelałem. Uraził się za to na mnie pewnikiem, że niby posłuchanie moje jest