Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

włosów na głowie! Chyba mu powstaną w faworytach.
— Może mu jeszcze do tego czasu urosną! — rzekł inny głośniej.
Brzdączkiewicz widać coś posłyszał, gdyż wściekłem okiem łypnął w kierunku, skąd głos dochodził; spostrzegł na ustach niektórych chłopców złośliwy uśmiech, splunął i wrócił na katedrę. Teraz otwarł dziennik, umaczał pióro i na całej stronnicy opisywał czwartą klasę tak, jak gdyby był prokuratorem, a uczniowie — zbrodniarzami.
Nareszcie odezwał się dzwonek i pan profesor z wyrazem pogardy na twarzy opuścił klasę, nie zwracając bynajmniej uwagi, że uczniowie, powstawszy w ławkach, szastaniem nóg go żegnali. Spotkał się z przełożonym i przyobiecał mu, iż ciętą odpowiedź wystylizuje do zuchwałego ojca, który nie ma pojęcia o celach i środkach wychowawczych, a śmie wyrzuty robić znawcom biegłym. Oprócz tego, Brzdączkiewicz przyrzekł napisać obszerną rozprawę pod tytułem „W obronie ideałów“, ażeby — jak mówił — raz otworzyć oczy ślepemu społeczeństwu.
Wkrótce potem z pośpiechem dopadł do tramwaju i zdążał na upragniony obiad „Pod daszek“, a po drodze myślał:
— Niekiedy dobrze jest przed obiadem