Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

POPIEL.  Ha, twój Bóg ciernie ma na płowych włosach
I kona we krwi blady. Moje bogi,
Kiedy w niebieskie tam zadwonią rogi,
To świat się deszczem piorunowym pali.
Kto ma kij, jak ty, a nie miecz ze stali,
Konającemu Bogu niech się kłania!
Św. METODY.  Jeszcze noc ducha twojego osłania,
Lecz ja ci światła wymodlę u Pana.
A litość? Powiedz, że ci litość znana,
Powiedz, że znasz ją, bo tam człowiek zginie!
POPIEL.  Młodzieńcze, tobie łza po licu płynie;
Kto cię z błaganiem przysłał do Popiela?
Św. METODY.  O panie, proszę o nieprzyjaciela!
POPIEL.  O stryjów?
Św. METODY.  O, nie, proszę o rycerza,
Którego żywcem lud spalić zamierza.
Zlituj się, królu!
POPIEL.  On się Harten zowie?
Nie — tej objaty chcą nasi bogowie;
On tak w Zaodrzu palił i mordował.
Św. METODY.  Ale Bóg ciebie przy życiu zachował...
POPIEL.  Milcz!

(Wchodzą: Kraska, Jarosz i Świergoń.)

ŚWIERGOŃ.  Królu, burza zbiera się nad nami.
Szczerb ranny mówi o wiecu z kmieciami,
A za Miroszem utyskują rody.
Św. METODY.  (uderzając laską Świergonia).
Podlcze, i ty śmiesz zasiewać niezgody
Pomiędzy ludem a królem? O panie,
Nie wierz mu, to jest gadziny sykanie,
Z tego człowieka czart przemawia zdradny!
Patrz, jaki on ma teraz wzrok szkaradny!

(Kiedy wszyscy z zdziwieniem patrzą na Św. Metodego, wprowadza Ziemowit rannego Szczerba.)