Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

POPIEL.   O, nie; stryjowie na mnie go najęli.
DYAKON.   To ci książęta, co nas zabić chcieli.
POPIEL.   Oni was? To wy pewnie dla mnie macie
Jakąś wieść miłą? Opowiadaj, bracie!
Św. METODY.   Najpierw nam pozwól pogrzebać to ciało!
Tam go Bóg sądzi; człowiek, jak przystało,
Winien dla prochów serce mieć pamiętne.
POPIEL.   Ha, grzebcie!

(Św. Metody i Dyakon znoszą gałęzie suche i zielone z lasu i pokrywają niemi Czorcza.)

POPIEL   (poglądając na nich, do siebie).
Dziwni! Lica mają smętne,
A od ich spojrzeń serce, jak wosk, mięknie.
Jak oni tego trupa grzebią pięknie!
Jak ptacy, liście znoszą mu zielone
Na gniazdo.
Św. METODY   (zbliżając się). Królu, twe roznamiętnione
Serce na oślep przewala się w grzechy;
A gdy ci smutno, nie wiesz, gdzie pociechy,
Gdzie sobie szukać światła, które leczy.
POPIEL.   Światłem mi sława, troski miecz niweczy.
Lecz skąd wy? Kto was do mnie tu przysyła?
Św. METODY   Mój Bóg.
POPIEL.   Twój? Który? Jaka jego siła?
Św. METODY   Miłość u niego mądrością i siłą.
POPIEL.   Miłość?
Św. METODY   A ziemia dlań córką jest miłą.
POPIEL.   Lecz ja chcę poznać moc jego ramienia.
Coż on przysyła dla mnie?
Św. METODY   Krzyż zbawienia
I spokój ducha tu i tam, w niebiosach.