owego Dzięgielewskiego, który za Spytka już nieograniczone posiadał zaufanie rodziny i w ręku swoich miał zarząd i wszystkie dotyczące Spytków sprawy. Był to starzec siwy, ale czerstwy, człek nieposzlakowanéj poczciwości, chłodny na pozór, a w rzeczy pełny przywiązania do domu, i kochający rodzinę pańską jak swoją. Widywała go w kaplicy wdowa, czasem na chwilę w dni świąteczne u stołu, lub gdy jakiś interes wymagał podpisu, rzadko jednak trafiało się coś tak pilnego, by o osobną audyencyę prosił pani.
Tym razem zażądał jéj pilno i przyszedł zafrasowany widocznie. Dosyć było pani Spytkowéj spojrzeć na niego, aby coś niepomyślnego odgadnąć. Stary Dzięgielewski skłonił się, a na zapytanie, co go sprowadza? osądził za słuszne nie obwijać prawdy w bawełnę.
— Przychodzę ze złą wprawdzie wiadomością, a przynajmniéj z kłopotem — rzekł, — ale w istocie nie jest to nic nowego, choć wygrzebanego z nowém przygotowaniem groźném. Będziemy mieli proces...
— Z kim? o co? zapytała wdowa. Pan wiesz, że wszelkiego powodu do spierania się po sądach mąż mój unikał. Cóż się stało? co zaszło?
— Jest to rzecz stara, śmieszna, przedawniona; a jednak mogąca wiele kosztować i pieniędzy, i pokoju. Zrobić nam nic nie zrobią, ale męczyć mogą.
— Któż? co? za co?
— Proces to kilkadziesiątletni, zgrzybiały, ale nudny być może w nowych rękach zapobiegliwego i zręcznego człowieka. Spytkowie, nabywając Mielsztyńce dwieście lat temu z okładem, nie dopilnowali się należycie. Majątek był prawie jeszcze niepodzielony;
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/333
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
325
ONGI.