słowem łagodném, jak dawna kochanka. Nawet widok ludzi i dziecka mnie nie powstrzymał... Płaczę nad sobą gorzkiemi łzami. Chwilami winy wszystkie przypisuję sobie... to znów jemu; pałam zemstą i łzy leję. Na domiar nieszczęścia, przypomnij sobie nieprzyjaźń wiekuistą rodzin, którą ja odziedziczyć powinnam... Nie jestże to fatalność? Powiedz mi, co mam czynić? Modlitwa nie pomaga, Bóg nie słucha...”
Niedziw, że po tym liście wyjazd do Warszawy pierwéj postanowiony, wkrótce odłożony i zapomniany został. Pani Spytkowa dni spędzała w kaplicy, kilka razy wyjeżdżała na polowanie, zamykała się w swoich pokojach, z synem była milcząca i o podróży nie mówiła wcale.
Jaksa się nie pokazywał, choć zaproszony, a Eugenek wcale też nie myślał go szukać i przyciągać. W Mielsztyńcach smutniejsze jeszcze może niż za starego pana, jak go zwano, poczęło się życie.
Matka spostrzegła zmianę wielką w synu, ale przyczyn jéj nie umiejąc odgadnąć, przypisywała to wiekowi; poleciła tylko panu Zarankowi, aby się go starał rozerwać i zabawić.
Dni płynęły roztopionym ołowiem, ciężkie, duszne, nieprzeżyte. Często nieszczęśliwa niewiasta pragnęła bodaj piorunu jakiego, coby je przerwał płomieniem i zniszczeniem... Nic nie przychodziło.
Krótki przeciąg czasu wydawał się wiekiem... Ludzie spoglądali, wzdychając, na wdowę, na panicza, i nic dobrego nie rokowali z ich twarzy i posępnego milczenia.
Obiecywało się to przeciągnąć do nieskończoności, bo nikt odwagi nie miał na krok jakiś stanowczy, gdy jednego rana oznajmiono pani starego jéj plenipotenta,
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/332
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
324
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.