Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

315
ONGI.

Spytek wydarł mi tę, którą miałem poślubić. Patrzałem lat wiele z męczarnią w sercu na jéj niedolę — ale wybiła godzina...
Repeszko słuchał z przestrachem, szepcząc modlitewki na intencyę, aby go Pan Bóg od wszelkiego wspólnictwa z Jaksą uwolnić raczył; nie pojmował na co się tu mógł przydać. Tymczasem kasztelanic siadł i mówił daléj:
— Nie wiodło się i nam lepiéj, ginęliśmy powoli; ale widoczny był ten palec boży we wszystkiém co się stosunku dwóch rodzin tykało. Ojciec mój, gdy już majętność swą niemal całą był rozproszył, dostał przekazaną sobie przez nieznajomego człowieka darem pretensyę do Mielsztyniec, która Spytkom ich majętność odebrać dozwalała. Z dokumentów tych okazuje się, że nabycie dóbr było nieważne, a ten, co je sprzedał, nie miał prawa rozporządzać niemi. Poszliśmy przed sądy, rozpoczął się proces. Z możnymi wszakże ubogiemu sprawy dojść trudno. Ojciec stracił na to resztę majątku, a ja zaprzestać musiałem, bo nie było o czém ich ścigać...
— No, to przedawnienie zaszło, przerwał żywo Repeszko, i cała ta pretensya dziś funta kłaków nie warta...
— Wstrzymajże się, a nie strzelaj tak popędliwie! rzekł Jaksa rozwijając papiery. Nigdyśmy, ani ja, ani ojciec, przedawnienia nie dopuścili, zanosiliśmy regularnie manifesta przeciwko przemocy, zostawiając sobie moc poszukiwania pretensyj naszych, które teraz tak urosły, iż mogą całe pozrzeć Mielsztyńce...
Repeszce zaświeciły oczy, ale stał niedowierzający jeszcze.