Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

301
ONGI.

niego odrazę, niechęć, wstręt jakiś, i noga tu już jego nie postanie. Sądzę, że nawet matka moja niespełna o tém wiedzieć musi: chociaż opierała się w początku, naganiła mnie, ale teraz, teraz jest dla niego łaskawszą.
To mówiąc przechadzał się niespokojnie po podziemiu; stary westchnął.
— Jedno wam jeszcze dodać muszę, szepnął cicho. Kasztelanic Jaksa, na którego my tu, choć z daleka, od młodych lat jego patrzymy, niedobrym jest człowiekiem; nie ma wiary, żyje jak dziki, szaleje często, pomiata ludźmi i sobą. Obawiają się go wszyscy, nie ma przyjaciela, nie starał się otoczyć rodziną — jest postrachem i podziwem...
— Sądzicie, że on wie o tem, co między rodzinami naszemi zachodziło? że zachował nienawiść spadkową? że z nią tu przybył? spytał Eugeniusz, patrząc na Siemiona.
— Jakżeby o tém mógł nie wiedzieć? rzekł stary. Dla niego to może jedyny cel życia, bo mu tylko nienawiść i zazdrość zostały na pokarm ostatni.
— I śmiał tu przybyć z kłamstwem na ustach?
— Gorzéj, bo ze zdradą w sercu! dodał Siemion. Potrzeba się go strzedz, należy unikać. Jest to człowiek tém niebezpieczniejszy, że wszystkie pozory przybrać potrafi, że skłamie serdeczność, że będzie się śmiał, gdy wewnątrz gniew w nim zgrzyta, że zdolny jest do wszelkiego złego.
— Dziękuję ci za przestrogę... po chwili rzekł Eugeniusz, trąc czoło. Widzisz więc, żem się pożytecznéj rzeczy dowiedział. Matka z razu miała słuszność, a ja byłem niebaczny. Dziś dopiero ostrzegło mnie prze-