Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

302
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

czucie, albo raczéj kilka słów bolesnych, któremi mnie zranił ten człowiek.
Młody chłopak zamilkł... Siemon zbliżył się do niego, pochwycił za rękę i począł ją całować.
— Dosyć już tego, odezwał się cicho. Nie badaj mnie, bo zaniepokoisz sam siebie. Zawcześnie zawsze dowiesz się swych obowiązków i weźmiesz spadek po ojcach. Bądź paniczu cierpliwy, a jeśli potrzeba dla uniknięcia niebezpiecznego sąsiada oddalić się z Mielsztyniec, proś matki, niech wyjedzie. Za nadto już siedzieliście w tym zakącie, w téj pustce; trzeba i należy znów Spytkom iść między ludzi. Niechaj was inne, zdrowsze może niż tutejsze powietrze owieje i ożywi.
Eugenek, zamyślony, ścisnął rękę staruszka.
— Słuchajże, mój dobry Siemionie, odezwał się: gdybyś czego odemnie potrzebował, jabym ci serdecznie rad usłużyć...
— O! mój Boże, paniczyku złoty, a cóż mnie staremu potrzebne być może, oprócz tego cichego kąta na ostatnie lata? Klucze mi nie ciężą, przywykłem do nich, tęsknoby mi było po nich, gdyby je innemu dano; mam wszystko. Niech wam Bóg błogosławi! Czekajcie, dodał do wyrywającego się: poświecę — po korytarzach noc — nie trafilibyście do siebie.
Wziął stary latarkę, i suwając nogami, poprzedzał żywo idącego panicza na drugie skrzydło zamkowe. Musieli przechodzić długie galerye, wschody, sale, nim się zbliżyli do mieszkania, które Zaranek i Eugeniusz zajmowali. Noc już była późna; księżyc, gdzie niegdzie wpadając oknem, bladém światłem migotał na