Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

13
SFINKS.

— Tam przyjmuje doktor, na dole mieszka on i córka od strony ogrodu, chodźmy na górę, rzekł Mamonicz.
Wonną tą drogą puścili się na górę, po kolorowych matach jakiegoś cudzoziemskiego pozoru, plecionych z nieznanéj rośliny w żółte i czerwone pasy.
W przedpokoju otworzył im drzwi Negr ubrany w turban biały, ponsowe szerokie spodnie, kaftan ponsowy ze złotem, i pas czarny bogaty, na którym błyszczała rękojeść sztyletu. Mały dzieciak, którego bronzowa twarz i czarne oczy zdradzały wschodnie pochodzenie, wyjrzał z za parawanu (z laki chińskiéj) i schował się. We drzwiach napotkał ich doktor, ubrany teraz po wschodniemu, z głową okrytą tylko bogatą czapeczką zamiast zawoju.
Salonik, do którego weszli, wystawiał najosobliwszy widok, najdziwaczniejsze Kafarnaum, wśród którego nagromadzonych widziadeł i osobliwości wszelkiego rodzaju, sprzętów ze wszystkich świata krańców zniesionych — siedziało dziewczę w białéj sukience, Jagusia, wydająca się kwiatkiem łąki rodzinnéj włożonym w wytworne naczynie. Uśmiech dziewczęcia błogą przeszłość przypomniał Janowi; ale z progu prawie pochwycił go doktor silnie za rękę, zaczął ściskać i rzekł:
— Witaj mi, witaj mój drogi mistrzu! Moja Jagna całą drogę o tobie tylko prawiła, choć nie potrzebowałem tego, aby cię znać doskonale! O! znamy się! znamy! i pogroził na nosie. — Ale po co było u licha wpadać w sidła kasztelanowéj?
Jan pobladł, ale się przymusił do uśmiechu.
— To chorobsko ci odejdzie. Siadajcież starzy znajomi (wskazał Jagusię), i gadajcie swobodnie. Ja