Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

201
ONGI.

rąco, domyślano się z tego, co o nim w Brzeskiém mówiono, gdzie Pociejów jakichś, zainsynuowawszy się do ich domu, ostatecznie podkopał i wyssał: sądzono, że te same mógł mieć zamiary na spokojną Spytków rodzinę. Może się też i mylono, bo Repeszko, ile razy owych zrujnowanych Pociejów wspominał, ręce składał, łzami się oblewał, i wyrażał się o nich jako o ludziach najgodniejszych, których los nieszczęśliwy serce mu zakrwawia... Nie mógł nawet mówić o nich długo, tak go to wiele kosztowało.
Postanowiwszy bądź co bądź przebić tę grubą zasłonę tajemnicy, która okrywała samotne zamczysko mielsztynieckie, Repeszko postąpił bardzo zręcznie. Wyszukał jedynego człowieka, który tam bywał od lat wielu i zdawał się w jak najlepszych zostawać stosunkach ze dworem. Był nim proboszcz parafii sąsiedniéj ksiądz Ziemiec, staruszek, dobry człowiek, ale łatwowierny niezmiernie i łatwo tez ująć się dający. Chociaż w Mielsztyńcach był proboszcz miejscowy i wikary, ksiądz Ziemiec, dawniéj zajmujący ową prebendę, z któréj się przeniósł na spoczynek do Studzienicy dobrowolnie, zachował przyjacielskie stosunki z kollatorami i niekiedy ze mszą tam jeździł do zamkowéj kaplicy; mówiono nawet, że sam pan Spytek nie spowiadał się u nikogo, tylko u niego. Ks. Ziemiec był aniołem dobroci, ale ośmdziesięciu lat dochodząc, nieco zdziecinniał. Repeszko go tém ujął, że w kościele klęczał przed prezbiteryum, modlił się ze złożonemi rękami, bił w piersi tak, że po całym kościele słychać było, a niekiedy krzyżem leżał. Księdza całował w rękę i był dla niego z taką rewerencyą, jak nikt ze szlachty okolicznéj.
Prawda, że gdy w to uwierzywszy, staruszek się