Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.XI.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

7
SFINKS.

z mowy, z życia, z dziwnego stroju, uznało go nieodwołalnie za szalonego.
— Cóż tak szalonego zrobił?
— Posłuchaj. Stara babka, którą widywałeś z okna, o któréj mi wspominałeś nawet, tutejsza dawniéj kupcowa, miała córkę, naówczas jeszcze śliczną, młodziuchną Julię. Był to kwiat jéj wdowiego życia, było ukochane i wypieszczone dziecko — dziewczynka nieuboga, ale i niebogata, jedynaczka. Wiesz, co są ukochane jedynaki; są to szczęśliwe stworzenia, których młodość często płaci za całe życie; bo nikt potém nie może mieć dla nich serca matki; wszędzie i zawsze źle im być musi po dzieciństwie rajskiém. W czasie, gdy cała młodzież wileńska szalała za piękną Julisią, którą nazywano królową, tak była cudownie i wspaniale piękna — zjawił się w Wilnie człowiek dziwny, o którego pochodzeniu, rodzie, narodowości nawet i stanie majątkowym najosobliwsze chodziły wieści, co zawsze znaczy, że ludzie nic nie wiedzą. Jak się tylko pokazał, zwrócił oczy wszystkich. To, co zwykle ludzie chowają w sobie, obawiają się pomówienia o dziwactwo, on objawiał bez najmniejszéj obłudy, bez zastanowienia, jak sobie to ludzie tłómaczyć będą. Mówił prawdę często ostrą, a czasem tak osobliwszą, że go brano za szalonego. Nazywano go doktor Fantazus, ale wszyscy szeptali, że to była nazwa zmyślona, przybrana na zamydlanie oczu. Choć zwał się doktorem, nie leczył, a zwłaszcza lekarstwami zwykłemi; mówił, że w człowieku nigdy ciało nie choruje z własnéj przyczyny, ale od duszy; przepisywał leki osobliwsze, po większéj części moralne, czasem zmianę powietrza, wodę jaką, mieszkanie inne, towarzystwo pewne, czytanie, nabożeństwo lub t. p. rzeczy.