Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

243
SFINKS.

Zadzwoniła.
— Lecz w ulicy, sami we dwoje.
— Właśnie Negr mój Nero pójdzie za nami; a zresztą, co mi tam!
— Będą mówili...
— Niech mówią, i ja mówię o drugich, na zdrowie! Chodźmy.
To rzekłszy, schwyciła kapelusz popielaty z głowy posągu, wzięła laseczkę w rękę i zbiegła ze wschodów wołając Nerona. Neron, ogromny, straszny Negr, rzucił się ich śladami. Ona ciągnąc za sobą Jana, śmiała, żywa, lekka i dumna, leciała ze swobodą niepojętą w kobiecie.
Nie postrzegli się jak stanęli u drzwi, przez które dawał się słyszeć brzęk gitary. Jan domyślił się po fałszach, że Angiolina grała.
— Pozwól pani, rzekł, pójdę naprzód. Annibal nie sam jeden.
— A! z kobietą zapewne?
— Zdaje mi się.
— Cóż nam to szkodzi! Kto ona? model wasz? Znam je wszystkie. Jéj imię?
— Angiolina.
— Prześliczna! znam ją, to i moja Venus. Chodźmy! czegoż stoimy? cóż ona mi szkodzi?
Annibal spał gdy weszli. Angiolina wyciągniona na ziemi na macie, oparta plecami o łóżko, grała z cicha na gitarze. Na widok Jana i miss Cromby, zerwała się żywo, zarumieniona, i składając ręce spytała:
— A! signora! wy tu co robicie?
— Widzisz Angiolino! przyszłam zobaczyć roboty twoich dwóch malarzy... dwóch kochanków może?