Przejdź do zawartości

Strona:Wolter - Powiastki filozoficzne 02.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
207
XIII. Wypędzenie niegodziwca.

Sława, jaką zyskał p. Andrzej iż umie jednać spory dając dobrą wieczerzę, ściągnęła nań, w zeszłym tygodniu, osobliwą wizytę. Czarny człowieczek, dość licho ubrany, przygarbiony, z głową przekrzywioną na bakier, z błędnem okiem i bardzo brudnemi rękoma, przyszedł go zaklinać aby go zaprosił na wieczerzę wraz z jego wrogami.
„Kto są pańscy wrogowie, spytał p. Andrzej, i kto pan i jesteś?
— Ach, odparł, wyznaję że biorą mnie za jednego z owych hultajów, co to piszą paszkwile aby zarobić na chleb i krzyczą Bóg, Bóg, Bóg, religia, religia, aby schwycić ochłap jakiegoś beneficyum. Obwiniają mnie, iż spotwarzałem ludzi najprawdziwiej religijnych, najszczerszych czcicieli bóstwa, najuczciwszych ludzi w całem królestwie. Prawda, iż, w zapale pisania, wymykają się nieraz ludziom mego fachu drobne przeoczenia, które świat bierze za grube fałsze, omyłki które nazywają bezczelnem kłamstwem. Zapał nasz uważają za ohydną mięszaninę hultajstwa i fanatyzmu. Zapewniają, iż, o ile nam się udaje podejść dobrą wiarę paru starych idyotek, jesteśmy równocześnie przedmiotem wzgardy wszystkich uczciwych ludzi umiejących czytać.

„Moi wrogowie, to są wybitni członkowie najświetniejszych Akademii w Europie, czczeni pisarze, dobroczynni obywatele. Wydałem właśnie na świat dzieło, które nazwałem antyfilozofią[1]. Miałem najle-

  1. Słownik antyfilozoficzny benedyktyna Chaudon, wymierzony przeciw Wolterowi.