Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sokość, bo gotowam naprawdę pomyśleć, żem dobra i rozumna.
— Kiedy to wam z oczu patrzy — odezwał się Korybut. — Wasz mąż umiał sobie znaleść godną połowicę.
— Oh, ci uczeni. Wiedzą, co w księgach, ale nie wiedzą, co w świecie i w ludziach.
— A wszakże w księgach cała mądrość ludzka zawarta — rzekła Jadwiga.
— To oni tak prawią, a ja mówię inaczej. Komu Pan Bóg rozumu nie da, ten go w księgach nie znajdzie.
— Już widać tak być musi, kiedy mówicie, choćbym chciała, to nie potrafię wam przeczyć.
— To nie dobrze. Racz Wasza Wysokość zadać kłam memu twierdzeniu, ja się za to nie będę gniewać.
— Ja wam kłam zadać? Nigdy! Powiedziałam to tylko przez chęć przeciwienia się — nic więcej.
Korybut przysłuchiwał się tej rozmowie, nie spuszczając z oka Jadwigi. Wydała mu się uroczem zjawiskiem, o jakiem nie zamarzył nigdy. Milczał, nie mogąc znaleść słów równie rozumnych, jak te, które obie wygłaszały.
— Książę patrzy w Waszą Wysokość, jak w cudowny obraz i radby może pomodlić się — to jam tu nie potrzebna. Wrócę, jak mnie przyzwiecie.