Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oh, bodaj one trwały, trwały wiecznie, albo ich całkiem nie było. O panie mój, królu, aniele, spójrz na mnie, to ja, twoja Agata, miłująca cię jak Boga. Przebacz! albo zabij mnie zaraz.
Spojrzał na cudną twarz dziewczyny.
— Wstań, już nie gniewam się, aleś mi przyczyniła kłopotu i utrapienia. Gdzież ja ciebie tu podzieję, sam zaledwie mając jaki przytułek.
— Już niech Wasza Wysokość będzie spokojny — rzekł Swirmunt. Toć ona ma tu siostrę za koniuszym Pietraszem, sługą królewskim.
Popatrzył skruszony na księcia, jak gdyby mu z oczu chciał czytać, potem schylił mu się do ziemi.
— Proszę mi winę odpuścić.
Książę w objęciach Agaty trzymany jak kleszczami, uwolnił się z nich nareszcie i rzekł do sługi:
— Cóż się tam dzieje?
— Po staremu, miłościwy panie. Będziemy mieli nową królowę. Książę Witold swata z księżniczką Sonką króla jegomości.
— Ho! Co ty mówisz, głupcze?
— To jest prawdą — dorzuciła Agata.
— Poszaleliście!
— Niech mi tu głowę utną, jeżeli kłamię.