Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozchorowała się obłożnie księżniczka Jadwiga. Dwóch lekarzy: Janusz i Drużnik z Wielkopolski czuwali bezustannie przy jej łożu, ale ulgi żadnej nie przynieśli. Dziewica nikła z dniem każdym. Marcin z Żórawic popadł w niełaskę i nie chciano go przypuścić do chorej, dopiero po długich staraniach marszałka Zbigniewa pozwolono mu się doń zbliżyć.
Klasnęła w rączki z radości, gdy go ujrzała przy sobie.
— Ach ratuj mnie, mistrzu, bo czuję, że umieram.
— Przy pomocy Bożej nie dopuścimy do tego. I gdzież to zło, które Was gnębi miłościwa księżniczko?
— Tu we wnętrzu czuję ogień, który mnie trawi. Ich leki przynoszą mi tylko chwilową ulgę, po której ból zażarciej jeszcze mnie chwyta.
— I odkąd to Wasza Miłość podległa tej chorobie?
— Ach, odkąd mnie opuścili wszyscy, których kochałam. Czyż już świat cały nienawiścią tylko zieje? Widzę twarze obojętne i nieżyczliwe. Znikąd pocieszenia, znikąd wieści radosnej. Wszyscy dobrzy usunęli się od sieroty.
— Zawierucha to tej przeklętej wojny sprawiła. Moja Elżbieta zniknęła. Jam prawie że nie pod klątwą biskupią. Łaska tylko króla trzyma mnie jeszcze. Wszakże mi wzbroniono