Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jakże to być może, Wy husyta namiestnikiem katolickiego króla?
Kniaź się zmięszał, ale wnet zapanował nad sobą.
— Jam husyta, bo mi tak sumienie moje każe. Nienawidzę równo z wami mordercy Husa, apokaliptycznego smoka, nieprzyjaciela narodu słowiańskiego.
— Dziwnym wy narodem. Miast jednego, macie kilku króli, bo oto jeden sprzyja husytom, drugi biskup służy szalbierzowi Zygmuntowi, trzeci zaś Witold z Krzyżakami szachruje, anowie znów biorą husycki chrzest i komunię.Ja moją rózgą nauczyłbym was, krnąbrne dzieci, jak się kochać powinno naród, któremu służby poprzysiężono. Jeden już u mnie w niewoli jęczy. Znasz go? To Zawisza Czarny, kwiat waszego rycerstwa, pojmany przezemnie pod Niemieckim brodem, wierny sługa mordercy.
— Ja nie odpowiadam za czyny niczyje.Poprzysięgłem sprawie waszej i nie opuszczę jej do końca życia mojego. Wasza sprawa, to sprawa sprawiedliwego gniewu Bożego. To sprawa odwieczna walki ze złem, to sprawa odkupienia, którą sam Bóg prowadzi.
— Młodyś, słyszę to z twego głosu, który mi brzmi czysto, jak dzwon. Czuć tam rycerskiego ducha. Opowiadano mi też, jakeś podeptał Niemców pod Kutną Horą i uspokoił Pragę.