Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbigniew z ironicznym uśmiechem opuszczał komnatę.
— Wstyd mi doprawdy, że wobec tego klechy do podobnych między nami przychodzi sporów.
— Zapominasz zawsze, Witoldzie, że ten klecha, to rozum polski.
— Więc gdy on zechce, my nie zwiążemy się z Czechami.
— Nie zwiążemy.
— Ha, to ja sam przeprowadzę moje plany.
I już chciał wyjść, gdy naraz zatrzymał się, siadł przy królu, jął mu przekładać korzyści sojuszu z Czechami i plany zemsty nad cesarzem Zygmuntem, na co Jagiełło uśmiechał się chytrze, wiedząc bardzo dobrze, że tenże Zygmunt pracuje dlań, aby go usadowić na królewskim tronie Litwy i oderwać na zawsze od Polski.
Zbigniew przewidywał, że z tych mętów wypłynie na czystą wodę i poprowadzi łódź kościoła z tryumfem, ale nie obliczył, ile krwi i pożogi tryumf ten kosztować będzie.
Tymczasem wieści z Czech na daleką Litwę nie mogły się jeszcze przedostać. Zbigniew radził, aby się posuwać szybko ku Krakowowi.
Wśród przygotowań do podróży nadbiegł goniec z wieścią, że Krzyżacy gotują się do wojny.
— To sprawa Witolda — rzekł Jagiełło. — Niech on z nimi paktuje.