Przejdź do zawartości

Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CXVIII.

Jak, gdy apetyt chcąc podraźnić sobie,
Najostrzejszemi czynim to środkami,
Jak, by zapobiec jakowejś chorobie,
My ją czyszczeniem sprowadzamy sami,
Tak ja, przepełen twojej strawy słodkiej,
(Choć nigdy dość jej), gorzkiegom się chleba
Imał i, chory z dobra, szedł po środki
Na tę mą słabość prędzej, niż potrzeba,
Tak, by zapobiec złu, co nie istniało,
Miłosny podstęp mój zawiódł się srodze,
Prawdziwych cierpień sprowadził nie mało,
Lek aplikując zdrowemu niebodze.
Mam stąd naukę: Kto na ciebie chory,
Temu trucizną lekarskie przetwory,




CXXIX.

Ileż syrenich łez jam wypił, srodze
Żrących, jak gdyby płynęły z dna piekła!
Trwogę-m w nadziei miał, nadzieję w trwodze,
Zyskana korzyść co tchu mi uciekła!
Jak się me serce myliło głęboko,
Sądząc, że już się szczytem szczęścia chwalę!
Wyskakiwało z swych orbit me oko,
Gdym się tak nurzał w tym febrycznym szale.
Błogosławione zło! Nie kłamie słowo,
Że to, co dobre, przez cię lepszem bywa;
Miłość z swych gruzów powstanie na nowo,
Jeszcze piękniejsza jest i bardziej żywa.
Tak ja przez grzech mój, acz godzien nagany,
Potrójniem odbił skarb swój poniechany.