Przejdź do zawartości

Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LXX.

Że hańbią ciebie, szkodzić ci nie może,
Boć piękność zawsze oszczerstwa przedmiotem,
Które, jak wrona w niebieskim przestworze,
Jeszcze z jaśniejszem zrównywa ją złotem.
Bądź tylko dobrym, a wzdyć bardziej żywa
Będzie twa wartość; w najcudniejszym kwiecie
Robak podłego występku spoczywa,
Lecz twoja wiosna jest nietknięta przecie.
Tyś się uporał z młodych dni zasadzką
Nie atakowan lub z zwycięzcy godłem,
Lecz to nie starczy, by zawiść prostacką
Móc w jej wzrastaniu zahamować podłem.
Gdyby nie gasił cię język-oszczerca,
Królestwem swojem wszystkie zwałbyś serca.




LXXI.

Nie dłużej po mnie płacz, niż pokąd dzwony
Będą dla świata posępnym wyrazem,
Żem z jego nędzy odszedł umęczony,
Aby zamieszkać z najnędzniejszym płazem.
Czytając pieśń tę, zapomnij o ręce,
Co ją pisała: wolę w twej pamięci
Zgasnąć, niż myśleć, że utoniesz w męce
Że się w łzach moich twe wspomnienie święci.
O tak, na rym ten patrząc, niech twa dusza,
Kiedy już będę porównany glinie,
Mego imienia z grobu nie porusza,
Niech miłość twoja wraz z mem życiem zginie.
Nie chcę, by świat ten, słysząc twoje skargi,
Drwiną z powodu mnie stroił swe wargi.