Przejdź do zawartości

Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LVI.

Odświeżaj moc swą, miłości, ażeby
Nie powiedziano, żeś tępsza od głodu,
Co, przesyciwszy dzisiaj swe potrzeby,
Jutro zaostrza swą żądzę. Powodu
Tego się trzymaj! Oczy swe z ochotą
Otwieraj jutro, choć w dzisiejszej dobie
Giną z przesytu, i ciągłą tępotą
Ducha miłości nie zabijaj w sobie!
Smutna zaś przerwa niech będzie, jak morze,
Dzielące brzegi: narzeczeni młodzi
W codziennej na nich zjawiają się porze
I coraz większa miłość k’nim przychodzi:
Albo jak zima: przykra jest, lecz zato
Po trzykroć milsze będzie dla nas lato.




LVII.

Cóż mam innego czynić ja, twój sługa,
Jak oczekiwać twych rozkazów chwili?
Toć mnie nie goni żadna służba druga
I żaden czas mnie kosztowny nie pili.
Nie łaję godzin, że tak się bez końca,
O ty mój władco, wloką na zegarze,
Ani nie myślę o tym braku słońca,
Gdy mi twa wola odejść stąd rozkaże.
Nie pytam się też z zazdrością, gdzie właśnie
Jesteś i jakiej poświęcasz się sprawie.
Dumam li o tem, co za błogie jaśnie
Tam, gdzie ty raczysz przebywać łaskawie!
Takim to błaznem miłość ma, że oto
W każdym twym czynie szczere widzi złoto.