Przejdź do zawartości

Strona:William Shakespeare - Sonety.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
LVIII.

Niech mnie Bóg broni, On który, mnie w twego
Zmienił pachołka, abym mógł być łasy
Na dochodzenia, gdzieś jest i dlaczego,
Abym, twój wasal, śledził twoje wczasy,
Skiń-że, a wszelkiej wraz się poddam kaźni,
Byle swoboda posłużyła tobie.
Cierpliwie zniosę, co boleśnie drażni,
I wraz ci żadnych wyrzutów nie zrobię!
Czyń, co-ć się widzi; glejt twój tak szeroki,
Że dzięki temu czar twój przywileje
Posiada wszystkie. Ty też sam swe kroki
Masz uniewinniać, cokolwiek się dzieje.
Ja mam wartować — piekielne katusze!
I każdy czyn twój dobrym nazwać muszę.




LIX.

Jeśli już była kiedyś rzecz, dziś nowa,
Mózg sam się zwodzi pomysły swojemi:
Wciąż jeszcze brzemię dźwiga nasza głowa,
A dziecko dawno, już dawno na ziemi.
Obym, odwrócon o lat pięćset, lice
Twoje mógł ujrzeć w starodawnej księdze,
Gdy po raz pierwszy duch ludzki w kronice,
Z pośród jej liter, strzelił w swej potędze!
Słyszałby wówczas, coby rzekli starzy,
Patrząc na kształtów twoich cud ci dany,
Który świat gorszy, który więcej waży,
Czy dziś te same spełniają się zmiany?
O jestem pewny: dawnych dni pochwały,
Na mniej nadobne zjawiska padały.