Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyś pan zwalczał Regencyę w Izbie, ja broniłem jej na placu Bastylii.
— Wczoraj, dobrze; ale dziś! Nie ma już ani Regencyi, ani Królestwa. Niepodobna, żeby w gruncie rzeczy Wiktor Hugo nie był republikaninem!
— W zasadzie, tak, jestem nim. Rzeczpospolita jest, mojem zdaniem, jedynie racyonalnym rządem, jedynym, godnym narodów. Rzeczpospolita uniwersalna będzie ostatniem słowem postępu. Ale czy godzina jej wybiła dla Francyi? Właśnie dlatego, że pragnę Republiki, pragnę, żeby była trwałą, żeby była stanowczą. Zapytacie się narodu, nieprawdaż? całego narodu?
— Tak jest, całego narodu, niewątpliwie. W rządzie tymczasowym oświadczyliśmy się wszyscy za głosowaniem powszechnem.
W tej chwili Arago zbliżył się do nas z Marrast’em, trzymającym zwój papieru.
— Mój drogi przyjacielu — rzekł Lamartine — wiedz o tem, żeśmy pana mianowali dziś rano merem waszego okręgu.
— I oto jest nominacya, podpisana przez nas wszystkich — dodał Armand Marrast.
— Dziękuję wam — odrzekłem — ale nie mogę przyjąć.
— Dlaczego? — spytał Arago — są to obowiązki niepolityczne i całkiem bezpłatne.
— Przed chwilą dowiedzieliśmy się o zamiarze buntu w więzieniu przy ulicy św. Antoniego — wtrącił Lamartine — postąpiłeś pan lepiej, niż gdybyś był uśmierzył bunt, boś mu zapobiegł. Jesteś kochany i szanowany w swoim okręgu.