Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

P. Meurice wrócił, mówiąc, że Lamartine czeka na mnie.
Pozostawiłem Wiktora w tej sali, z której go miałem zabrać z powrotem, a sam poszedłem znów za mym uprzejmym przewodnikiem przez różne inne korytarze, prowadzące do wielkiego przedsionka, pełnego ludzi.
— Tłum proszących! — rzekł Meurice.
Rząd tymczasowy przebywał w sąsiedniej sali. Dwóch grenadyerów z bronią u nogi strzegło wejścia, obojętni i głusi na prośby i pogróżki.
Trzeba było rozłamać tę prasę ludzką; jeden z grenadyerów, uprzedzony, uchylił przedemną drzwi; fala oblegających, chcąc skorzystać z okazyi, zwaliła się na grenadyerów, ale ci z pomocą p. Meurice odparli atak i drzwi zamknęły się za mną.
Znalazłem się w obszernej sali, zajmującej róg jednego z pawilonów Ratusza, oświetlonej z obu stron wysokiemi oknami. Wolałbym był ujrzeć Lamartine’a samego, ale było tam jeszcze, rozrzuconych po sali, rozmawiających z przyjaciółmi lub piszących, trzech, czy czterech jego kolegów z rządu tymczasowego: Arago, Marie, Armand Marrast.
Lamartine podniósł się na moje spotkanie.
Na surducie, opiętym według zwyczaju, miał szeroką wstęgę trójkolorową. Podszedł parę kroków ku mnie, wyciągając rękę;
— A! przychodzisz pan do nas, panie Wiktorze Hugo! Chlubna to zdobycz dla Republiki.
— Nie tak szybko! mój przyjacielu — odrzekłem, śmiejąc się — przychodzę poprostu do mego przyjaciela Lamartine’a. Nie wiesz pan może, że wczoraj,