Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Rzeczy widziane 1848-1849.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nosił zawsze przy sobie kastet i brzytwę. Rzekł raz do żony:
— Można się zabić i młotkiem!
Raz zerwał się i otworzył okno tak nagle, że żona rzuciła się na niego, chwytając go wpół.
— Coś chciał uczynić? — spytała.
— Odetchnąć! A ty czego chcesz odemnie?
— Nic... ściskam cię — odrzekła.
18-go marca 1849 roku, było to, o ile pamiętam, w niedzielę, odezwała się do niego żona:
— Idę na mszę; pójdziesz ze mną?
Był pobożny, a żona, czuwając nad nim swą miłością, starała się jak najmniej zostawiać go samego.
On odpowiedział:
— Dobrze, w tej chwili — i przeszedł do sąsiedniego pokoju, który był pokojem jego syna.
Upłynęło parę minut. Nagle pani Moine usłyszała odgłos, podobny do huku zatrzaskiwanej bramy. Ale nie łudziła się. Zadrżała, wołając:
— To ten obrzydły pistolet!
Rzuciła się do drzwi pokoju, do którego wszedł Antonin, a potem cofnęła się z przerażeniem: spostrzegła ciało, rozciągnięte na ziemi.
Zaczęła biegać po domu, jak szalona, wołając pomocy. Ale nikt nie przyszedł; czy to dlatego, że nikogo nie było w domu, czy że nie słyszano jej głosu przy turkocie ulicznym.
Wróciła więc i klękła przed ciałem męża. Strzał pistoletowy rozerwał prawie całą głowę. Krew pły-