Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





III.
Przypominają sobie ogród przy ulicy Plumet.

Było to po raz ostatni. Po tej ostatniej błyskawicy światło zagasło zupełnie. Żadnej już poufałości, nie było powitań z pocałunkami, ani tych słów tak słodkich: mój ojcze! Działo się to na jego żądanie i z własnej jakoby winy był zwolna wypędzany zewsząd, gdziekolwiek był szczęśliwy. I dożył tej nędzy, że jednego dnia straciwszy całą Cozettę, musiał potem tracić ją jeszcze po odrobinie.
Oko przyzwyczaja się w końcu do ciemności piwnicy. W ogóle wystarczał mu codzienny widok Cozetty. Całe jego życie skupiało się w tej godzinie odwiedzin. Siadał przy niej, patrzył na nią w milczeniu, albo też mówił jej o latach dawniejszych, o jej wieku dziecinnym, o klasztorze i dawnych małych przyjaciółkach.
Jednego popołudnia, było to w pierwszych dniach kwietnia, ciepłych choć czasami chłodnawych, gdy weseliło się słońce, rozbudzały się ogrody, otaczające okna Marjusza i Cozetty, rozkwitała tarnina, gwoździki pięły się po starych murach, powoje wychylały kielichy ze szczelin kamieni, stokrocie i jaskry pękały w trawie, bujały białe motylki, wiatr, ten kapelmistrz wiekuistego wesela, próbował między drzewami pier-