Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszych nut wielkiej symfonji wiosennej; jednego takiego popołudnia Marjusz rzekł do Cozetty: — Powiedzieliśmy, że pójdziem zobaczyć nasz ogród na ulicy Plumet. Idźmy. Nie bądźmy niewdzięczni. I polecieli jak dwie jaskółki na wiosnę. Ogród przy ulicy Plumet wydał im się zorzą poranną. Mieli już za sobą w życiu coś, co było niby wiosną ich miłości. Dom przy ulicy Plumet, wynajęty na czas długi, należał jeszcze do Cozetty. Poszli do tego ogrodu i tego domu. Znaleźli się tu znowu i zapomnieli. Wieczorem o zwykłej godzinie Jan Valjean przyszedł na ulicę Panien Kalwarji. — Pani wyszła z panem i jeszcze nie wróciła — rzekł Baskijczyk. Usiadł w milczeniu i czekał godzinę. Cozetta nie wracała. Opuścił głowę i odszedł.
Cozetta była tak upojona tą przechadzką do swego ogrodu i tak uradowana, że przeżyła cały dzień w swojej przeszłości, iż nazajutrz o niczem innem nie mówiła. Nie spostrzegła nawet, że nie widziała Jana Valjean.
— Jakeście tam poszli? — zapytał ją Jan Valjean.
— Pieszo.
— A napowrót?
— W dorożce.
Od pewnego czasu zauważył Jan Valjean, że młoda para żyła bardzo oszczędnie. Niepokoiło to Jana Valjean. Oszczędność Marjusza była surowa i Jan Valjean uczuł ją jak wyrzut sobie uczyniony. Zapytał nieśmiało:
— Dlaczego nie macie własnego powozu? Utrzymanie powozu i koni nie kosztowałoby was więcej nad pięćset franków miesięcznie. Jesteście bogaci.
— Nie wiem — odpowiedziała Cozetta.
— A dlaczego odprawiliście Toussaint i nie najęli drugiej na jej miejsce?
— Nicoletta wystarcza.
— Przecież potrzebujesz pani pokojówki?
— Alboż nie mam Marjusza?