Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





III.
Marjusz dziki, Javert małomówny.

Powiedzmy co się działo w myśli Marjusza.
Przypominacie sobie jego stan duszy. Powtarzamy, dla niego wszystko było już tylko widzeniem. Sąd miał niepewny. Marjusz, kładziemy na to nacisk, był pod cieniem wielkich skrzydeł grobowych, otwartych nad konającemi. Czuł, że już zstępuje do grobu, zdawało mu się, że już jest z drugiej strony muru i na twarze żyjących patrzył oczyma nieboszczyka.
Jakim sposobem dostał się tu pan Fauchelevent? Dlaczego przyszedł? po co? Marjusz nie zadawał sobie tych pytań. Z resztą rozpacz nasza ma to właściwego, że ogarnia drugich jak nas samych i zdaje, się jej loicznem, że wszyscy szukają śmierci.
Tylko serce mu się ściskało na myśl o Cozecie.
Zresztą pan Fauchelevent nie przemówił do niego ani słowa, nie spojrzał nawet, i zdawał się nie słyszeć, gdy Marjusz powiedział głośno: znam go.
To zachowanie się pana Fauchelevent sprawiło ulgę Marjuszowi, i gdyby można użyć tego wyrażenia, powiedzielibyśmy, że mu się podobało. Zawsze czuł zupełną niemożność przemówienia do tego zagadkowego człowieka, który wydawał mu się zarazem dwuznaczny i cześć wzbudzający. Prócz tego nie widział