Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niętych z dziedzictwa, i to ze wszystkich dzierżaw emfiteutycznych, czynszów, gruntów alodjalnych, umów dominjalnych, hipotecznych...
— Echa, nimfy płaczliwe — rzucił Grantaire.
Tuż obok Gratitaira, na stole, przy którym prawie cisza panowała, arkusz papieru, kałamarz i pióro pomiędzy dwiema szklaneczkami zapowiadały, że szkicował wodewil. Nad tą wielką sprawą naradzano się po cichu, i dwie głowy pracujące prawie dotykały siebie:
— Zacznijmy od wyszukania nazwisk. Kiedy się ma nazwiska, znajduje się przedmiot.
— Słusznie. Dyktuj. Piszę.
— Pan Dorimon!
— Rentjer?
— Zapewne.
— Córka jego, Celestyna.
— yna...t. Dalej?
— Pułkownik Sainval.
— Sainval, to zużyte... Powiedziałbym: — Valsain.
Obok tych aspirantów wodewilistycznych, inna grupa, tak samo jak ja, korzystając z wrzawy, po cichu naradzała się nad pojedynkiem. Stary, trzydziestoletni dawał rady młodemu ośmnastoletniemu, i tłumaczył, z jakim przeciwnikiem ma do czynienia:
— Do djabła! Miej się na ostrożności. To jest dobra szpada. Gra jego czysta. Uderzenie, żadnego zamierzenia, na chybi trafi, po kostce, żywo, błysk, dobrze się zasłonić, matematycznie odeprzeć i uderzyć! a on jest mańkut.
W przeciwnym kącie od Grantaira, Joly i Bahorel grali w domino i rozmawiali o miłości.
— Ty jesteś szczęśliwy — odpowiedział Joly. Masz kochankę, która się ciągle śmieje.
— Źle robi — odpowiedział Bahorel. Kochanka nie powinna się śmiać. To zachęca do oszukiwania jej. Kiedy jest wesoła, znikają wszelkie wyrzuty, kiedy jest smutna, wówczas odkrywa się w tobie sumienie.