Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz3.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niewdzięczny! To tak dobrze mieć kobietę, co się śmieje! I nigdy nie kłóciliście się?
— To jest skutkiem układu, któryśmy zrobili. Zawierając nasze małe święte przymierze, oznaczyliśmy granice, których przekraczać nie powinniśmy nigdy. Co od strony bizy (bise wiatr północny), to należy do Vaud, co od strony wiatru, to Gex. Ztąd pokój.
— Pokój, jest to szczęście trawiące.
— A ty, Joly, jak daleko jesteś w poróżnieniu się twoim z panienką... wiesz, co chcę powiedzieć?
— Dąsa się na mnie z okrutną cierpliwością.
— A jednak jesteś kochankiem, który rozczula swoją chudością.
— Niestety!
— Na twojem miejscu, osadziłbym ją na koszu.
— Łatwo powiedzieć.
— I zrobić. Nieprawdaż, że się nazywa Musichetta?
— Tak. Ach! mój biedny Bahorelu, co za pyszna dziewczyna, oczytana, małe nóżki, małe rączki, ubiera się ładnie, biała, tłuściuchna, ma oczy kabalarki. Szaleję za nią.
— Mój kochany, trzeba więc przypodobać się jej, być elegantem i nadskakiwać. Kupże mi dobre spodnie u Stauba. To się przyda.
— Za ile? — zawołał Grantaire.
Trzeci kąt prowadził dyskusję poetyczną. Mytologja pogańska borykała się z mytologją chrześcijańską. Chodziło o Olimp, w którego obronie Jan Prouvaire stawał przed samym romantyzmem. Jan Prouvaire był tylko nieśmiały w chwilach spokoju. Jak tylko został podbudzony, wybuchał; pewien rodzaj wesołości cechował jego zapał, stawał się wówczas wesołym i lirycznym.
— Nie znieważajmy bogów — powiadał. Bogowie może jeszcze istnieją. Jowisz nie robi na mnie wrażenia umarłego. Bogowie są to marzenia, powiadacie. Otóż, nawet w naturze, takiej, jak jest dzisiaj, po