Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
78
WIKTOR HUGO.

— No i cóż, Najjaśnieszy Panie? — odezwał się naraz Jakób Coictier — i gdzież się to podział złośliwy ów atak choroby, dla którego Wasza Królewska Mość kazała mię wołać?
— O, naprawdę, mój kumie, — odrzekł król — cierpię niezmiernie; w uszach mi dzwoni, w piersi zaś czuję żary, jakby kto darł tam rozpalonemi grabiami.
Coictier wziął rękę króla i począł mu puls macać z wyrazem pojętnym i znawczym.
— Patrz, Coppenole — szeptał Rym szewcowi na ucho. — Masz go tu całego: między Tristanem a Coictier. Dla niego lekarz, dla innych kat.
Badając tętnice królewskie, Coictier przybierał wyraz coraz trwożliwszy. Ludwik XI patrzał nań z niepokojem. Coictier zasępiał się widocznie. Zacny człeczyna, okrom choroby króla, żadnej innej dzierżawy nie posiadał. Wyzyskiwał to, co miał, jak mógł najlepiej.
— Oho! — mruknął nareszcie — jakoś w rzeczy samej...
— Nieprawdaż? — mówił król przelękniony.
Pulsus creber, anhelans, crepitans, irregularis — ciągnął lekarz.
— Przez Bóg żywy.
— Trzech dni dosyć temu lichu, by najmocniejszą konstytucyę...
— Panno Najświętsza! — zawołał król. — A środek, kumie?
— Myślę nad nim właśnie, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Coictier.
Kazał Ludwikowi XI pokazać język, kiwał głową,