Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
65
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Jedna z ostatnich depesz chmurnie ściągnęła brwi Ludwikowi.
— A tożby co? — zawołał. — Skargi i kłótnie przeciwko załogom naszym w Pikardyi! Olivierze, pisz mi natychmiast do pana marszałka Rouault... Że się karność rozprzęga... Że kompanie ordynansowe, szlachta z ruszenia, wolni łucznicy i Szwajcarowie, czynią krzywdy bezmierne sławetnym i pracowitym... Że panowie dowódzcy, nie kontentując się tem, co Bóg dał w chacie kmiecia, zmuszają go kijami i cięgami do kupowania w mieście wina, ryby, korzeni i wszelakich innych rzeczy zbytkownych... Że Król i Pan nasz świadom jest wszystkiego... Że wolą jest naszą i postanowieniem niezłomnem ochraniać lud nasz od przykrości, krzywd i zdzierstw nieprawych... Że tak mieć chcemy i rozkazujemy, przez Bóg żywy!... Że krom tego, nie g’woli i nie g’łasce naszej jest, ażeby jaki dudarz, balwierz lub pachołek zbrojny, nosił się jako książę w bławatach, szkarłatach i pierścieniach złotych... Że próżność taka przeciwną jest przykazaniom Bożym... Że się my sami kontentujemy, my, szlachcic z pradziada, żupanikiem sukiennym, po szesnaście soldów łokieć paryski... Że panowie ciury, oni także doskonaleby na tem poprzestać mogli... Wiadomem czynimy i ogłaszamy... Panu Rouault, przyjacielowi naszemu... Dobrze. Pieczęć.
List ten dyktował głośno, tonem mocnym i ustępami urywanemi. W chwili, gdy kończył, drzwi się otworzyły, dając przejście nowej osobistości, która wpadła do komnaty zdyszana, wołając: