Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
43
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Król Tunów brwi zmarszczył.
— To źle, a Piotr Grintoire?
— Dowódzco Clopinie, — rzekł Jędruś-Czerwony — jeszcze z Mostu Zamiany umknął.
Clopin tupnął nogą.
— A to łotr! — rzekł — sam nas zachęcał, a teraz pierwszy uciekł. Ach! podły gaduła!
— Dowódzco! — zawołał Jędruś-Czerwony — oto młody Jaś.
— Bogu dzięki. — rzekł Cłopin. — Lecz cóż on ciągnie, u dyabła!
W rzeczy samej był to Jan, ciągnący ogromną drabinę, zadyszany jak mrówka przy źdźble słomy.
— Dzieciaku, — rzekł Clopin, zbliżając się do Jana — a ty co chcesz zrobić z tą drabiną?
— Już ja wiem, co zrobię! — odrzekł Jan. — Bogu dzięki, że ją dostałem. — To moja znajoma, poczciwa dziewczyna w domu podstarosty, której się zdaje, żem piękny jak Kupido, sama mi ją dała, wyszedłszy do mnie w jednej koszuli. Biedectwo się zawiodło...
— Wszystko to dobrze, — mówił Clopin — ale na co się to przyda?
Jan spojrzał na niego złośliwie i klasnął palcami. Wyborny był w tej chwili. Na głowie miał hełm dziwaczny, cały najeżony kolcami.
— Co z tego będzie? — powtórzył. — Patrzcie, tam wgórze ten oto szereg posągów, które tak głupio wyglądają; nad niemi aż troje drzwi.
— No i cóż?
— To galerya królów francuskich.
— I cóż z tego?