Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
42
WIKTOR HUGO.

— A ja wam powiadam, — mówił — to duch Sabnac, to czart fortyfikacyi. Wygląda jak żołnierz, a głowę ma lwią. To on! poznaję go. Niekiedy się ubiera jak Turek.
— Gdzie jest Bellevigne de l’Etoille? — zapytał Clopin.
— Zabity — odpowiedziała jedna truandka.
— Czyż niema sposobu wyważenia tych drzwi? — zawołał król Tunów, tupiąc nogą.
Książę egipski pokazał mu dwa gorące strumienie ołowiu, które nie przestawały płynąć po fasadzie, jak dwie fosforyczne strugi.
— Prawda, widziano kościoły, — mówił następnie — które się same broniły. Naprzykład kościół świętej Zofii w Konstantynopolu, który potrzykroć o ziemię powalił półksiężyc Mahometa, potrząsając kopułami swojemi, które są prawdziwemi głowami. Wilhelm paryski, co tę oto świątynię stawiał, niewątpliwie był czarownikiem.
— Jakto! — zawołał Clopin — mamyż zostawić tę naszą siostrę, aby ją jutro powiesili?
— I zakrystyę, pełną złota, także porzucimy? — zapytał jeden wysoki truand.
— Sprobójmy raz jeszcze! — zawołał Clopin.
Maciej Hungadi pokiwał głową.
— Trudno wejść drzwiami! — rzekł — innej trzeba szukać drogi.
— Gdzie Jan Frollo? — zapytał Clopin — ten młody, co to cały ubrał się w żelazo?
— Zapewne poległ, bo go nie słychać śmiejącego się — odpowiedział jeden z truandów.