Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
41
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

głów zrobiły się dwa puste miejsca, jakie robi woda gorąca na śniegu. Wiły się na nich ciała umierających w strasznych męczarniach.
Wrzask był okropny. Truandowie w nieładzie zaczęli uciekać, śmiali równie jak bojaźliwi, i po raz drugi plac został pustym.
Oczy wszystkich zwróciły się na szczyt kościoła. To, co ujrzeli, było czemś nadzwyczajnem. Na wierzchu najwyższej galeryi, nad rozetą jeszcze, wznosił się pomiędzy dwiema wieżami ogromny słup płomienny, którym wiatr miotał na wszystkie strony i rozrzucał iskry. Nad płomieniem widać było ogromne paszczęki rynien, które wyrzucały strumienie roztopionego ołowiu. Wśród tego okropnego widoku kręciła się jakaś żyjąca istota, jak ćma około świecy.
Nastąpiło trwożne milczenie pomiędzy truandami, podczas którego słychać było krzyki przerażenia kanoników, zamkniętych w gmachu kościelnym, jęki umierających i spadanie kropli ołowiu na bruk.
Kilku truandów schroniło się pod wystawę domu Gondelaurier i tam zebrali radę. Książę egipski ze zdumieniem patrzał na piramidę ognistą, Clopin gryzł palce i mówił:
— Niepodobna się dostać!
— Ach! do pioruna, — mówił Maciej Hungadi Spicali — oto rynny, które plują ołowiem.
— Patrzaj, patrzaj, a tam co za dyabeł chodzi około ognia! — zawołał książę egipski.
— Ach! dalipan, — zawołał Clopin — to ten przeklęty dzwonnik, Quasimodo.
Cygan kiwnął głową.