— Słuchaj, panie Piotrze, i pamiętaj, że jej winieneś życie. Powiem ci szczerze myśl moją. Kościół jest dzień i noc strzeżonym i wypuszczają z niego tylko tych, których widzieli wchodzącymi. Możesz więc wejść; zaprowadzę cię do niej. Zamienicie z sobą suknie i...
— Dotąd bardzo dobrze, — zrobił uwagę filazof — a dalej?
— Dalej? ona wyjdzie w twojem ubraniu, a ty zostaniesz; może być, że ciebie powieszą, ale ona żyć będzie.
Grintoire podrapał się w głowę na propozycyę Klaudyusza; wesoła twarz poety zachmurzyła się nieco, jak piękny kraj włoski, gdy go nieprzyjazny wiatr owionie.
— No i cóż, Grintoirze? — rzekł Klaudyusz.
— Ja mówię, mój mistrzu, że nie być może, ale napewno mię powieszą.
— To już do mnie nie należy.
— Aha!
— Ależ ona ocaliła ci życie; jestto dług wielki.
— Dosyć ja mam długów, a nie myślę ich płacić.
— Ale powinieneś.
Alchemik mówił z powagą i rozkazująco.
— Słuchaj, mistrzu, — mówił poeta zmartwiony. — Uparłeś się, jak widzę; ale ja nie widzę potrzeby, żeby mię za kogo innego wieszano.
— Ciekawym, co cię tak wiąże do życia?
— Tysiące rzeczy.
— Jakich?
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/13
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
13
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.