Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
126
WIKTOR HUGO.

Wtedy własnem ciałem chciała osłonić otwór i wrzeszczała głosem ochrypłym ze zmęczenia:
— Gwałtu! gwałtu! ratujcie!
— Teraz weźcie dziewczynę — rzekł niewzruszony Tristan.
Matka tak groźnie patrzyła na żołnierzy, że żaden postąpić naprzód nie miał odwagi.
— Dalej! — wołał prewot. — Cousin, śpiesz się!
Nikt się nie ruszył.
— Co u licha! kobiety się lękacie! — wykrzyknął prewot.
— Alboż to kobieta? — zapytał kat.
— To lwica — rzekł inny.
— Dalej, otwór dość szeroki! Kto mi się cofnie, każę go porąbać na sztuki.
Postawieni pomiędzy prewotem i matką żołnierze wahali się przez chwilę — i tu groźba, i tu groźba. Wreszcie postąpili ku Szczurzej-Jamie.
Widząc to, pustelnica upadła na kolana, odgarnęła włosy z czoła i, podczas gdy łzy oblewały jej lica, mówiła głosem łagodnym, pokornym, przenikającym do serca, że nawet ludożerca byłby zapłakał:
— Panowie! panowie, jedno słowo! To moja córka, panowie. Posłuchajcie, opowiem wam! to smutna historya, ale prawdziwa. Panowie, ja znam żołnierzy, oni bronili mię nawet wówczas, gdy ulicznicy rzucali na mnie kamieniami zato, żem grzeszny żywot niegdyś wiodła. Cyganie porwali mi dziecię jeszcze przed piętnastu laty; mieszkałam wtedy w Reims i nazywano mię Pakiettą Chantefleurie. Możeście mię i zna-