Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
125
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

który podkopywał jej warownię, zaczęła biegać wkółko po swojej celce, jak dzikie zwierzę, które wsadzono do klatki. Nic już nie mówiła, ale oczy jej płonęły, a żołnierzom serca stygły.
Nagle porwała kamień z podłogi, roześmiała się i rzuciła nim na pracujących. Kamień, rzucony drżącą ręką, nie dotknął nikogo i upadł przy koniu Tristana. Ona zgrzytnęła zębami.
Chociaż słońce jeszcze nie weszło, było widno, różana jutrzenka oblekała purpurą kolumny domu pod filarami. Kilku wieśniaków, przekupniów owoców, przebywało plac de Grève i przypatrywało się wojsku, rozstawionemu przy Szczurzej-Jamie. Popatrzyli i odchodzili dalej.
Pustelnica siadła przy córce, okryła ją swem ciałem i słuchała, jak biedne dziewczę, nieprzytomne, powtarzało wciąż szeptem jeden wyraz: „Febus! Febus!“ W miarę jak robotnicy walili mur, ona cofała się i przyciskała swe dziecię ku ścianie. Nagle kamień wypadł. Powstała i głosem przeraźliwym wołała:
— Rozbójnicy, czy naprawdę chcecie wziąć moje dziecię? Pomocy! gwałtu! gwałtu!
I, zwracając mowę do Tristana, krzyczała:
— Zbliż się do mego dziecięcia! Możeś nigdy nie widział lwicy, broniącej swych dzieci?
— Odsuńcie kamień — rzekł Tristan.
Ów kamień był ostatnią obroną nieszczęśliwej matki. Rzuciła się nań, chciała go utrzymać rękami, ale daremnie! kilka drągów odwaliło ciężką bryłę.