Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
121
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

stelnicy, odwrócił się, zmierzając do swego konia, i mówił:
— Nie zasnę spokojny, póki tej czarownicy nie powieszę.
Z wahaniem wkładał nogę w strzemię. Gudula była jakby między życiem i śmiercią, widząc, jak Tristan wokoło rzuca oczami. Nakoniec potrząsnął głową i wsiadł na konia. Serce biednej matki zabiło swobodniej, spojrzała ukradkiem na córkę i rzekła zcicha do siebie.
— Ocalona!
Biedne dziecię nie ruszyło się z kąta: nie śmiała oddychać, mając wciąż śmierć przed oczyma. Słyszała całą rozmowę Guduli z Tristanem i każde cierpienie matki w niej się odbiło.
Gdy wojsko miało odchodzić, posłyszała te wyrazy:
— Panie Prewocie, jako żołnierz nie mam obowiązku wieszania czarownic. Zrobiłem, co do mnie należało, a teraz zostawiam ciebie i jadę do mojej kompanii.
Byłto głos Febusa de Châteaupers. Trudno opisać, co się działo w sercu biednej dziewczyny. On był tutaj, jej przyjaciel, jej protektor, jej Febus. Powstała i, nim matka zdołała ją powstrzymać, rzuciła się ku oknu, wołając:
— Febusie! mój Febusie! do mnie!
Febus już odjechał ku ulicy Coutellierie; lecz Tristan jeszcze pozostał.
Z rykiem pustelnica poskoczyła ku córce; odepchnęła ją w tył. Ale już było zapóźno, bo Tristan wszystko widział.