Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
120
WIKTOR HUGO.

Biedna kobieta czuła odstępującą ją przytomność i wiedziała, że mówi nie tak, jak mówić należało.
Wtem przybył inny żołnierz, wołając:
— Jaśnie oświecony panie, stara czarownica kłamie. Cyganka nie mogła ujść przez ulicę Mouton, bo łańcuch był przeciągnięty noc całą i straż nie widziała nikogo.
Tristan, którego twarz coraz groźniejszy przybierała wyraz, zapytał:
— Co na to powiesz?
Chciała jeszcze stawić czoło i odpowiedziała:
— Może się mylę, jaśnie oświecony panie; być może, że poszła przez wodę.
— Kłamiesz!... wielką mam ochotę ciebie zamiast tamtej powiesić. Dalej, trzeba wziąć tę starą do pytałki.
— Dobrze, bardzo dobrze — odrzekła. Jestem gotową na wszystko.
— Na honor nie rozumiem tej warjatki — myślał Tristan.
Osiwiały sierżant wystąpił z szeregu i rzekł do prewota:
— Jaśnie oświecony panie, to w rzeczy samej warjatka. Jeżeli puściła czarownicę, to nie jej wina, bo nie cierpi cyganów. Od lat piętnastu, co wieczór słyszę, jak ich wyklina. Tej zaś, której szukamy, najbardziej nienawidzi.
Gudula, siląc się, rzekła:
— Tej najbardziej.
Wszyscy żołnierze potwierdzili zdanie sierżanta. Tristan, nie spodziewając się nic dowiedzieć od pu-