Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
113
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

można. Z drugiej strony, od mostu Panny Maryi, słychać było tętent kawaleryi.
— Pani! — zawołała, składając ręce — pani, miej litość nademną! Oto nadchodzą!... Przecież nie zechcesz patrzeć na moją śmierć? Pozwól mi uciec. Puść mię! Litości! Ja nie chcę tak umierać.
— Oddaj mi moje dziecię! — mówiła pustelnica.
— Łaski! łaski!
— Powróć mi moje dziecię!
— Przez Boga! puszczaj mię!
— Oddaj mi moje dziecię!
Dziewczyna znowu upadła półmartwa, złamana, i wyjąkała:
— Pani szukasz swego dziecięcia, a ja szukam rodziców.
— Oddaj mi moją Agnieszkę! — mówiła Gudula. — Nie wiesz, gdzie ona jest, zatem umieraj. Powiadam ci, byłam kobietą zgubioną, miałam dziecię, i ukradziono mi je, zjedzono. Widzisz, że musisz umierać. Kiedy twoja matka, cyganka, przyjdzie, powiem jej: „Patrzaj na szubienicę!... albo powróć mi moje dziecię. Czy wiesz, gdzie jest moja córka? Patrzaj, oto po niej trzewiczek. Powiedz mi, gdzie jest drugi, a pójdę po niego choćby na koniec świata“.
To mówiąc, drugą ręką, wyciągniętą z okienka, pokazywała cygance mały, haftowany trzewiczek. Było dosyć już widno, aby widzieć jego barwy i kształt.
— Pokaż mi, pani, ten trzewiczek — mówiła ze drżeniem cyganka. — O! Boże! Boże! — I jednocześnie wolną ręką otworzyła woreczek, zawieszony na szyi.