Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
112
WIKTOR HUGO.

stają, jej na głowie i słyszała szyderczy śmiech pustelnicy:
— Ha! ha! ha! będziesz powieszoną!
Umierająca prawie zwróciła się ku okienku i ujrzała przez kraty twarz pokutnicy.
— Cóż ci jestem winną? — rzekła z boleścią.
Pustelnica nic nie odpowiedziała i tylko gniewna mruczała:
— Cyganka! przeklęta cyganka!
Nieszczęśliwa Esmeralda odwróciła głowę; zrozumiała, że nie z ludzką istotą ma do czynienia.
Nagle pustelnica krzyknęła, jakby sobie przypomniała pytanie cyganki.
— Coś mi winna?... i ty mię o to pytasz? Słuchaj! Miałam dziecię śliczne, małe dziecię!... i wiesz, ukradziono mi to dziecię, zjedzono je. Oto, coś ty mi uczyniła.
Dziewica odpowiedziała jak baranek:
— Niestety! może wtedy jeszcze nie żyłam.
— O! musiałaś już żyć, bo ona byłaby w twoim wieku. Od piętnastu lat tu jestem, od piętnastu lat cierpię i modlę się, piętnaście lat biję o mur głową. Powiadam ci, że cyganie ukradli mi dziecko, że je pożarli! A przecież to było niewiniątko, cóż ono im złego zrobiło? Zabardzo wiele wycierpiałam, ale teraz zemścić się mogę, mogę cię zjeść, cyganko!... Gdyby nie ta krata, gryzłabym cię. Ach! cyganki, wyście pożarły moje dziecię, ja teraz waszem mięsem się nasycę.
I zaczęła zgrzytać zębami. Dzień świtał; przedmioty zaczęły się rozjaśniać i szubienicę widzieć było