Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
10
WIKTOR HUGO.

— To szczególniejsze! — rzekł alchemik. — Jednak bogaty mundur pięknym jest.
Grintoire, widząc swojego mistrza zamyślonym, poszedł podziwiać bramę sąsiedniego domu. Wrócił, klaszcząc w ręce.
— Gdybyś się, mistrzu, — rzekł — mniej zastanawiał nad pięknością wojskowego stroju, prosiłbym cię, abyś obejrzał tę bramę. Zawsze to mówiłem, że dom pana Aubry ma bramę najpiękniejszą.
— Piotrze Grintoire, — zapytał alchemik — co zrobiłeś z ową tancerką cygańską?
— Esmeraldą?... ależ prędko zmieniasz, mistrzu, przedmiot rozmowy.
— Czyż nie była twoją żoną?
— Na cztery lata, za pomocą stłuczonego dzbanka. Apropos, — dodał Grintoire, wpatrując się z uśmiechem w twarz alchemika — więc, mistrzu, wciąż jeszcze o niej myślisz?
— A ty nie myślisz wcale?
— Mało... tyle mam zatrudnienia. Mój Boże! jakąż prześliczną miała kozę!
— Przecież ta cyganka ocaliła ci życie?
— Tak jest, zaprawdę.
— Cóż się z nią stało? co z nią zrobiłeś?
— Nie umiem ci, mistrzu, powiedzieć. Sądzę, że ją powiesili.
— Sądzisz?
— Nie wiem z pewnością. Kiedy widzę, że mają kogo wieszać, uciekam.
— Więc tyle tylko wiesz?