Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
65
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Pewnego dnia stałem oparty o okno i czytałem... Cóż ja wtedy czytałem? Tak wszystko teraz miesza się w mojej głowie. Okno to wychodzi na plac. Słyszę odgłos bębenka; spoglądam i widzę... Było wtedy południe i słońce świeciło jasno. Otóż, mówię, widzę jakąś istotę tańczącą, istotę tak piękną... Miała oczy czarne, pełne ognia; niektóre zpośród czarnych jej włosów błyszczały jak złoto; stopy jej znikały w powietrzu, jak promienie koła w ruch wprawionego. Suknia jej, haftowana złotem, mieniła się jak w nocy pogodne niebo; ręce jej nagie wiły się około kibici, jak lekka szarfa; całe jej ciało było prześliczne. Niestety! tą piękną dziewicą ty byłaś. Zdziwiony, upojony, oczarowany patrzyłem, nie mogąc wzroku oderwać od ciebie. Patrzyłem bez końca, aż zadrżałem nagle z przestrachu, bo czułem, że los mię porywa.
Tu, zdyszany, zatrzymał się nieco, a potem znów mówił:
— Nawpół oczarowany, chciałem się uczepić czegoś, aby nie upaść, i przypomniałem sobie zasadzki, jakie szatan na mnie zastawiał. Istota, którą miałem przed oczyma, miała coś w sobie nadludzkiego, co musiało z nieba, albo z piekła pochodzić, bo nie była to zwyczajna dziewczyna, ulepiona z gliny i oświetlona promieniem duszy kobiecej. Byłto anioł, lecz anioł ciemności; byłto płomień, ale nie światło. Gdy to myślałem, ujrzałem przy tobie kozę; słońce gorzało w jej rogach, i pomyślałem sobie — to szatan, a ta kobieta, to jego zasadzka na moją zgubę. W tom wierzył.