Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
66
WIKTOR HUGO.

Tu spojrzał w twarz uwięzionej i dodał zimno:
— W to wierzę jeszcze... Czary działały powoli: twój taniec głowę mi zawracał i czułem, że tajemniczy czar spełniał się we mnie. Wszystko, co powinno było czuwać, zasnęło w mej duszy, i, jak ci, którzy umierają w śniegu, przywoływałem snu. Nagle zaczęłaś śpiewać. Cóż miałem czynić nieszczęśliwy? Twój śpiew był jeszcze piękniejszym niż taniec. Chciałem uciekać. Niepodobna. Byłem jakby przybity, jakby wrosły w ziemię, zdawało mi się, że posadzka marmurowa dochodziła mi aż do kolan. Musiałem dostać do końca. Nogi mi zlodowaciały, głowa gorzała. Nakoniec ulitowałaś się nad mojemi cierpieniami — przestałaś śpiewać, zniknęłaś. Odbicie czarownego widzenia, pieszczące echo muzyki pomału oddalały się i znikły dla mych zmysłów. Wtedy upadłem w oknie sztywny i martwy jak posąg. Dzwon nieszporny przebudził mię. Powstałem, uciekłem; niestety! było coś we mnie, co upadło i podnieść się nie mogło, coś przyciągającego, przed czem nie mogłem uciekać.
Przerwał i znowu mówił:
— Tak, od tego dnia byłem człowiekiem zupełnie innym. Chciałem użyć wszelkich leków: modlitwy, pracy, nauki. O! jak nieznośną nauka, gdy w sercu gore namiętność. Czy wiesz, co zawsze stało przedemną? Ty, twój cień, twój obraz. — Ale ten obraz nie zawsze był jednakim, często był okropnym, ponurym, ciemnym, jak czarne koło, które się przedstawia oku nierozsądnego, długo spoglądającemu w słońce.
„Nie mogąc się go pozbyć, słysząc ciągle twoją piosnkę w uszach, widząc twoje nogi, tańczące bez-