Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
122
WIKTOR HUGO.

w konwulsyjnem drganiu dotknęły głowy i, kiedy je cofnął, pełne były rudych włosów.
Cyganka nie zwracała na niego wcale uwagi. Nieborak rzekł półgłosem, zgrzytając zębami:
— Otóżto takim być trzeba, aby być kochanym.
Ona tymczasem wciąż klęczała i wołała z nadzwyczajnem wzruszeniem:
— Zsiada z konia!... wchodzi do tego domu! nie słyszy mnie!... Febusie! Febusie!... O, jakże ta kobieta złośliwą jest, że mówi do niego razem ze mną!... Febusie!...
Głuchy wciąż na nią patrzał; oko jego napełniło się łzami, lecz żadna nie spłynęła. Naraz pociągnął ją za rękę i rzekł:
— Czy chcesz, żebym poszedł po niego?
Wydała okrzyk radości.
— O! idź, idź, biegnij, przyprowadź go do mnie, a będę cię kochała.
Nie mógł się wstrzymać, aby żałośnie nie potrząsnąć głową.
— Przyprowadzę ci go — rzekł głosem stłumionym i, łkając, pobiegł ku schodom.
Kiedy przybył na plac, widział tylko konia, przywiązanego u bramy mieszkania pani Godelaurier; kapitan dopieroco tam wszedł.
Spojrzał na dach kościoła. Esmeralda była w tem samem miejscu, w tej samej postawie. Dał jej znak głową i stanął przy drzwiach domu, mając zamiar czekać, aż wyjdzie kapitan.